Spotkanie autorskie z Katarzyną Wężyk | Sobota, 9 grudnia, godz. 16.00 | Muzeum Emigracji w Gdyni
Spotkanie poprowadzi Dorota Karaś, dziennikarka Gazety Wyborczej Trójmiasto
Świat potrzebuje więcej Kanad! Myśli tak nie tylko Bono.
Ale czy Kanada – (prawie) najlepsze miejsce do życia na ziemi – jest faktycznie rajem?
By odpowiedzieć na to pytanie, autorka przejechała 12 tysięcy kilometrów, pięć stref czasowych i cztery regiony klimatyczne. Odwiedziła Zielone Wzgórze i szkołę, w której przez półtorej wieku kanadyjskie państwo „wyciągało Indianina z Indianina”, odbierając rodzicom dzieci, a dzieciom – język i kulturę. Poznała jednego z 40 tysięcy syryjskich uchodźców i Kanadyjczyków, którzy ich przyjęli. Zobaczyła na własne oczy, jak wydobycie kanadyjskiego „czarnego złota” wpływa na dziką przyrodę i życie mieszkańców Alberty. Opisała Vancouver, Toronto i Montreal oraz nadające się na pasjonujący film życie obu premierów Trudeau, ojca i syna.
„Ulubiony kraj świata” to jednak coś więcej niż reportaż podróżniczy i obyczajowy, świetnie łączący historię i współczesność. To przede wszystkim niezwykle aktualna, pełna konkretów rzecz o jedynym kraju, w którym multikulturalizm naprawdę działa – pierwszym państwie post-narodowym. To ludzie, nie miejsca, są w tej opowieści najważniejsi. Autorka rozmawia z Kanadyjczykami od pokoleń, przedstawicielami ludności rdzennej, z Polakami mieszkającymi tam od lat oraz z dopiero adaptującymi się imigrantami. Jacy są, z czego są dumni, a czego się wstydzą? Dlaczego, w przeciwieństwie do reszty świata, nie boją się obcych? I dlaczego – mimo, że „Kanada nie jest krajem, w którym wszyscy żyją w dostatku i idealnej harmonii, problemy społeczne zostały rozwiązane, a jednorożce galopują w stronę tęczy” – stanowi dziś model państwa, w którym różne kultury, religie i sposoby życia potrafią się dogadać.
***
Katarzyna Wężyk. Reporterka, publicystka. Skończyła politologię i podyplomową amerykanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendystka Fundacji Kościuszkowskiej (na Columbia University w Nowym Jorku) i Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu. Zaczynała w „Panoramie” TVP, następnie przez pięć lat pracowała w portalu tvn24.pl. Od 2012 roku w „Gazecie Wyborczej”, pisze do „Magazynu Świątecznego”, „Dużego Formatu” i „Wysokich Obcasów”.
***
„Dla jednych to Justin Trudeau, dla innych ostatni Mohikanin czy zapach żywicy. Powodów wielbienia Kanady jest dużo; ostatnio coraz więcej. Kanadę kocha się jak niegdyś Irlandię, nosi jak modną koszulę, nuci na melodię «Don’t worry, be happy». Na dziesięć spotkanych twarzy – sam to widziałem – dziewięć się tam uśmiecha, dziesiąta jest z Europy. Katarzyna Wężyk pojechała sprawdzić, czy rzeczywiście możemy poprzestać na tym, co nazwano rajem na ziemi. Z jej książki wynika, że nie, lecz i to również, że Kanada jest doprawdy niezłym przystankiem” – Marek Bieńczyk
„Katarzyna Wężyk poleciała do Kanady sprawdzić, czy Justin Trudeau – polityk, który przyjmuje uchodźców, ma w rządzie połowę kobiet, „bo jest rok 2015″, i fotografuje się z pandami – istnieje naprawdę. I napisała książkę o Kanadzie, kraju, który – podobnie jak Trudeau – jest zbyt idealny, by być prawdziwy. Nie ma więc Kanady, nie ma Justina Trudeau, jest za to ten świetny reportaż” – Witold Szabłowski
***
Przeczytaj fragment książki:
Dostałam propozycję nie do odrzucenia: pojechać do Kanady i sprawdzić, czy boski Justin istnieje. I czy faktycznie jest taki boski, czy tylko tak dobrze się sprzedaje. A przy okazji zbadać, czy istnieje Kanada,
której on jest żywą reklamą: otwarta, wielokulturowa, przyjazna kobietom i mniejszościom, od etnicznych po seksualne, przyjmująca uchodźców, integrująca imigrantów, świecka, ale nie antyreligijna, proekologiczna i, ogólnie, postępowa. Postnarodowy, lewicowo-liberalny raj, pachnący tyleż żywicą i syropem klonowym, co marihuaną, kuchniami świata i ropą.
W dzień niepodległości, Canada Day, który przypada 1 lipca, nie ma marszów gniewnych młodych ludzi krzyczących: „Nie chcemy tu muzułmanów”, „Kanadyjczycy przeciw imigrantom” czy „Wielka Kanada narodowa”. Ani zapowiedzi, kto będzie wisiał na drzewach zamiast liści. Są za to pikniki, fajerwerki, koncerty i uroczystości na cześć nowych obywateli Kanady, którzy właśnie tego dnia złożyli przysięgę i otrzymali paszport. A jeśli jest jakaś demonstracja, to organizują ją przedstawiciele Pierwszych Narodów – żeby przypomnieć Kanadyjczykom nie to, z czego mają być dumni, ale to, czego powinni się wstydzić: stuleci kolonializmu, wyzysku, kulturowego ludobójstwa i niedokończonego z nich rozliczenia.
Na pytanie „jacy jesteście”, Kanadyjczycy zazwyczaj odpowiadają, że są mili, lubią hokej i multikulturalizm – czasem dodają, że piją kawę Tima Hortonsa – no i „nie są Amerykanami”.
Kanadyjski idealizm i gościnność nie sprowadza się też wyłącznie do polityków chcących zapunktować u elektoratu i zrobić sobie kampanijne zdjęcie z syryjskim przedszkolakiem. Z prawie 40 tysięcy Syryjczyków, którzy ostatecznie przybyli do Kanady, aż 14 tysięcy skorzystało z pomocy tzw. prywatnych sponsorów, czyli lokalnych społeczności, które się złożyły na zapewnienie przez rok utrzymania syryjskim rodzinom.
Profesor Hiebert, który bada imigrację na University of British Columbia w Vancouver: – Nie ma czegoś takiego jak rdzenna kanadyjska kultura. Frankofoński Quebec i anglojęzyczna reszta Kanady mają inne wspomnienia, inne tradycje, inne oceny historii. Ludność rdzenna też w zupełnie innym miejscu szuka serca własnej kultury. Do tego mamy imigrantów ze wszystkich stron świata, wychowanych w różnych tradycjach. Co w tej sytuacji jest rdzeniem kultury kanadyjskiej? Hokej?
– Mamy takie powiedzenie – bo szpitale w Quebecu to piekło – że jeśli jesteś chora, lepiej wezwij taksówkę, jest szansa, że taksówkarz to lekarz, tyle że z innego kraju…
Kanada powstała jako społeczność polityczna, nie etniczna. To małżeństwo z rozsądku anglojęzycznych protestantów i francuskojęzycznych katolików (i ludności rdzennej, ale jej nikt nie pytał o zdanie), w kolejnych falach imigracji wzbogacone o ukraińskich prawosławnych, chińskich konfucjonistów, japońskich buddystów, indyjskich wyznawców hinduizmu i sikhizmu, polskich katolików, muzułmanów z Bliskiego Wschodu i dziesiątków innych nacji i wyznań.
Popieranie wielokulturowości nie wyklucza patriotyzmu. Wręcz przeciwnie – to postulat „Kanada dla (w domyśle, białych, anglosaskich i protestanckich, ewentualnie francuskich i katolickich) Kanadyjczyków” uznany zostałby za… niekanadyjski.
Kanadyjski dziennikarz Jesse Brown nazwał Justina Trudeau „politycznym ekwiwalentem filmiku ze szczeniakiem” – i trudno mu nie przyznać racji. Żaden z dzisiejszych światowych przywódców nie ma tak naturalnej, organicznej relacji z internetem. I tak genialnego opanowania mechanizmów mediów społecznościowych. Nawet Donald Trump mógłby się od premiera Kanady sporo nauczyć. Buduje wizerunek globalnego rycerza na białym koniu, ale jednocześnie potrafi się od tego obrazka ironicznie zdystansować. Akurat na tyle, żeby przekaz stał się strawny dla pokolenia milenialsów. Jest boksującym – politycznego oponenta, nie żonę – feministą, którego męskości najwyraźniej nie zagraża ani równość płci, ani partnerstwo w związku, ani nawet różowa koszula na Paradzie Równości.
Krissy śmieje się, widząc moją minę po spróbowaniu legendarnej kanadyjskiej kawy. – Niedobre, co nie? Spokojnie, przyzwyczaisz się – mówi. Miała mnie podwieźć na rogatki Charlottetown, ostatecznie dowozi pod samo Zielone Wzgórze, 80 kilometrów w obie strony – „eee, nie ma problemu, i tak chciałam się przejechać” – opowiadając po drodze o życiu na wyspie. – Główne źródło utrzymania? Nie, nie rolnictwo, tak było kiedyś. Dziś to zasiłki dla bezrobotnych, trochę rządowych posad i dilerka. – Ale wszystko tu takie ładne i zadbane – protestuję. Wyspa Ani z Zielonego Wzgórza w jednym zdaniu z narkotykami?
Niemożliwe. – Faktycznie bardzo tu u nas ładnie, ale za tą odmalowaną fasadą jest też ciemniejsza strona.
Patrz, turystko, dostaniesz w pakiecie wycieczkę na prawdziwą wyspę, nie tę z folderów.