Wojciech Pszoniak – Polak w Paryżu

Przyjechał Pan tu na zaproszenie powstającego w Gdyni Muzeum Emigracji. Co jest najistotniejsze w doświadczeniu emigracji? Sam jej Pan zasmakował, więc coś Pan o niej wie. Co jest w tym doświadczeniu najistotniejsze?

Ja nigdy do końca nie czułem się emigrantem, choć mieszkałem w innym kraju. Ja raczej doświadczałem innej wersji bycia aktorem – w innym języku. Nie zostałem ani skazany, ani wyrzucony, nie kierowały mną motywy polityczne, nie pojechałem też za chlebem. Ważne jest, że nie zamknąłem się w getcie -żyłem wśród Francuzów.

Żył Pan normalnie?

Tak, żyłem normalnie. Dotknąłem jednak świata emigracji, innego świata. Tego można dotknąć tylko wtedy, kiedy człowiek czuje się obcy. Inaczej jest, gdy nie ma w nim tego uczucia – gdy mówi w danym lub nawet w kilku językach.

Teraz, ale wtedy przed laty, tak nie było…

Ale tak jest generalnie. Inaczej jest, gdy się jedzie zarabiać pieniądze, inaczej z powodów politycznych, pozostaje też sprawa pewnego życiowego przymusu. Jednak normalne i zdrowe jest mieszkanie i życie we własnym kraju i tylko odwiedzanie innych światów. Nigdy nie myślałem o tym, aby pozostać na stałe. Zawsze mogłem wrócić, gdybym tylko zechciał. Ani ja, ani moje dzieci nie zapuściliśmy tam korzeni. Natomiast znam ludzi, którzy z jakichś powodów nie chcą już być Polakami albo mają jakieś poczucie winy z tego powodu, że nimi są. Ale czy można przestać być Polakiem? Nigdy się tego nie wstydziłem, ale też nie byłem przesadnie dumny, byłem w tym po prostu normalny. Choć oczywiście rozglądałem się wokoło i czasami widziałem, że to inna kultura, inna cywilizacja. Jednak nigdy nie było we mnie pogardy, którą ma w sobie wielu emigrantów – pogardy dla ludzi, którzy żyją w kraju.

Paradoksalnie…

Tak, to jest paradoksalne. Z tego powodu cierpią, bo mają tu coś niezałatwionego. Inaczej, jeśli ma się do tego taki zdrowy stosunek, jak miał Giedroyć, który żyjąc we Francji nigdy Polski nie opuścił, albo Miłosz, który zdecydował się w końcu na powrót.

Albo Mrożek?

Albo Mrożek, który przyjechał i wyjechał. To są bardzo indywidualne spawy. Ale można to zwaloryzować i można się też rozpić. Są ludzie, którzy nigdy z kraju nie powinni wyjechać, dlatego że nie potrafią się odnaleźć i zamykają się w sobie. Nie można przez całe życie wspominać musztardy sarepskiej! Choćby dlatego, że są również inne musztardy. No, ale jeśli okaże się to niemożliwe – to trzeba niestety wrócić i jeść tylko tę sarepską.

A czy jest coś takiego jak fenomen polskości, o którym mówi wielu emigrantów?

To zależy od emigrantów. Bo przecież zupełnie inna była emigracja zarobkowa z gór, czy w takim Chicago, gdzie pracują w gettach, a inna – intelektualnie – ta emigracja Mickiewicza, Giedroycia, Lechonia, Miłosza, Mrożka. To doświadczenie na pewno wzbogaca. To, że byłem gdzie indziej, gdzie indziej mieszkam, że konfrontuję się z innym światem – to mnie wzbogaciło. W przeciwnym wypadku siedziałbym prawdopodobnie w przez całe życie w garderobach trzech takich samych teatrów i nie miałbym szansy poznać świata teatru zupełnie odmiennego, innych aktorów. To fantastyczne przeżycie, które mnie sporo kosztowało. Ale co z tego? Ważne jest to, co się ze mną dzięki temu stało.

Jest Pan obywatelem Europy i świata? Wszędzie czuje się Pan dobrze.

Tak, i tu też czuję się dobrze. Tym bardziej, że widzę tu już pewne rzeczy, które znam. Ja kapitalizm przeżyłem tam, więc tutaj fascynacja nim mnie ominęła. Dzięki temu jestem rozluźniony – nie biegam i nie szaleję. Tutaj jest ta sama telewizja co tam, te same programy. Ja już to przeżyłem, choćby wspomniany kapitalizm, o którym już dawno wiedziałem, że nie jest rajem, a którym mówiło się tu, że pozwoli stworzyć drugą Japonię. Podobnie jest z konsumpcjonizmem – mam do niego prawidłowy stosunek, bo już to przeżyłem.

Jakie jest jedno, szczególne zadanie, jakie powinno mieć Pana zdaniem powstające Muzeum Emigracji w Gdyni?

Przede wszystkim to był fantastyczny pomysł, że takie muzeum powstaje. Wielu mamy w naszej historii emigrantów i są oni ważną częścią dziejów Polski. Gdyby tylko zgromadzić dokumenty dotyczące Mickiewicza, Lechonia, Giedroycia to może być to naprawdę niezwykłe. A jest przecież jeszcze wielka emigracja zarobkowa i losy milionów ludzi do opowiedzenia. Tym bardziej, że nie ma takiego muzeum świecie poza tym w Nowym Jorku. A i tam poświęcone jest one ludziom, którzy tam przyjeżdżali, a nie stamtąd wyjeżdżali. Bardzo mi się ten pomysł podoba i pewnego dnia na pewno przyjadę, aby to muzeum zobaczyć.

Rozmawiała Hanna Wilczyńska – Toczko, Dziennikarka Regionalnej Rozgłośni Polskiego Radia w Gdańsku

Share

Related posts:

Nadchodzące wydarzenia