Już we wtorek 25 października o 18:00 zapraszamy na warsztaty literackie (zapisy: warszaty@muzeumemigracji.pl) poświęcone dziennikom Andrzeja Bobkowskiego, a w środę 26 października na wykład poświęcony pisarzowi. Oba wydarzenia poprowadzi znawca twórczości Bobkowskiego, dr hab. Maciej Nowak, z którym porozmawialiśmy na temat bohatera cyklu Tour de Bobkowski.
Muzeum Emigracji w Gdyni: Czy zgodzi się Pan, że twórczość Andrzeja Bobkowskiego przeżywa dziś renesans zainteresowania ze strony polskich czytelników?
Dr hab. Maciej Nowak: Tak, myślę, że można tak powiedzieć. Jak to pisałem w związku z obchodami 100. rocznicy jego urodzin: Bobkowski rośnie! Gdy się spojrzy na recepcję jego twórczości, to wychodzą interesujące rzeczy. Autor, faktycznie debiutujący po 1945, bardzo szybko został zauważony przez naprawdę wybitnych czytelników: Jerzego Giedroycia, Mieczysława Grydzewskiego, Jarosława Iwaszkiewicza i wielu innych. Miał także dość liczne, jak na warunki polskie po II wojnie światowej, grono fanów wśród zwykłych czytelników. I mówię tu o sytuacji jeszcze sprzed 1957 roku, w którym ukazały się Szkice piórkiem. Niestety ich recepcja trafiła na niezbyt sprzyjające okoliczności polityczne czy społeczne. Choć zachwyciły tak wybrednego czytelnika jak Witold Gombrowicz, to jednak nie sprzedawały się dobrze i – o ile trafnie to rekonstruuję – jeszcze na początku lat 80. egzemplarze Szkiców… można było znaleźć w magazynie Instytutu Literackiego. Bobkowski umiera w 1961 i zostaje szybko zapomniany. Tom jego prozy Coco de Oro, wydany w 1970 roku dzięki uporowi Barbary Bobkowskiej i życzliwości Jerzego Giedryocia, przechodzie nieomal bez echa. I dopiero od referatu Romana Zimanda „Wojna i spokój” z 1983 roku, możemy mówić o ponownym zainteresowaniu Bobkowskim w PRL-u. Ale ograniczało się ono do bardzo wąskiego grona specjalistów. Jednak to się stopniowo zmieniało i trzeba powiedzieć, że dzięki wznowieniu Szkiców… przez londyńską „Kontrę” i późniejszych przedrukach w drugim obiegu, krąg miłośników Bobkowskiego zaczął się poszerzać. Po przełomie roku 1989 wydano Szkice… w kraju, pojawiły się edycje jego korespondencji, zbiory tekstów rozporoszonych, filmy, audycje radiowe i telewizyjne, wystawy, konferencje i – przepraszam za brak skromności – moja monografia Na łuku elektrycznym. O pisaniu Andrzeja Bobkowskiego (Warszawa 2014), o której jeden z recenzentów napisał, że stanowi zarówno podsumowanie całej recepcji, jak i otwarcie kolejnego jej etapu. Naturalnie temu wszystkiemu towarzyszy, co najważniejsze!, autentyczne zainteresowanie ze strony tzw. zwykłych czytelników.
Bobkowski był człowiekiem wielu talentów i pasji, a jakim był pisarzem? Co w jego pisarstwie uznałby pan za najbardziej charakterystyczne?
Najbardziej charakterystyczne w jego pisarstwie jest to, że tylko jeden jego fragment uznać możemy za klasyczną tzw. literaturę piękną. Myślę o kilku jego opowiadaniach i dramacie Czarny piasek. Jakkolwiek Bobkowski przywiązywał właśnie do tej części swego dorobku niezwykłe znaczenie, to jednak czytelnicy cenią go przede wszystkim za dzienniki i listy. Zwracał mu na to uwagę w jednym z listów Kazimierz Wierzyński. Wracając do Pana pytania: powiedziałbym, że dwie cechy tego pisarstwa są dla mnie pierwszorzędne: pisanie sobą, czyli to, co Michał Chmielowiec nazwał kiedyś „życioliteraturą”. A druga cecha to postawa afirmacji widzialnego świata, połączona z wiarą w moc języka, który potrafi sprostać doświadczeniu piękna i – ostatecznie – Boga.
Pisarstwo Bobkowskiego trudno oddzielić od jego biografii, a zwłaszcza emigracji. Czy opuszczenie kraju zdefiniowało Bobkowskiego jako pisarza?
Hmm, nie wiem, czy dałoby się powiedzieć, że „zdefiniowało”. Bobkowski zaczął prowadzić swój pierwszy dziennik jako nastolatek. Później były następne zeszyty zapisywane coraz lepiej wyrobionym pismem i stylem, ozdabiane rysunkami. Gdy wyjechał na studia do Warszawy, a Barbara – wtedy jego narzeczona – została w Krakowie, to wymienili ze sobą około 900. listów. Pod koniec studiów debiutował humoreską w czasopiśmie „Tempo Dnia”. Naturalnie to nie czyniło z niego pisarza, zresztą z zaakceptowaniem tego określenia w stosunku do siebie miał problem do końca życia. Ale to wszystko, co nazywam w książce „rozbiegiem do pisarstwa”, było czymś niezwykle ważnym dla kształtowania się w nim świadomości pisarskiej. Po wyjeździe do Francji w marcu 1939 Bobkowski zaczął prowadzić obfitą korespondencję z rodziną w kraju. Wśród licznych anegdot i opowieści z życia jego i Barbary w tym okresie, znajdziemy w tej korespondencji także rozbudowany szkic powieści, którą planował wtedy napisać. Niestety nic z tego nie wyszło. No, a po wybuchu II wojny światowej zaczął prowadzić dziennik, który po wielu latach, mówiąc brzydko, przerobił na Szkice piórkiem. Sądzę, że prowadzenie dziennika z lat 1939-1944 uświadomiło mu, że opanował rzemiosło literackie, świadczą o tym listy do rodziny z tego okresu, a także wzruszająca dedykacja, jaką napisał dla matki po wydaniu Szkiców… Wynika z niej, że on we Francji, po wybuchu wojny, doznał pewnego przebudzenia intelektualnego i duchowego, cała edukacja, którą wyniósł z domu – wcześniej jakby uśpiona – teraz okazała się w nim czymś żywym i ważnym – to zaczęło w nim „pracować”. Tak że z jednej strony Bobkowski znalazł się na emigracji już z bagażem doświadczeń pisarskich, po debiucie prasowym, a z drugiej do przebudzenia się tego autentycznego talentu i wejścia na drogę pisarską potrzebował wstrząsu idącego z zewnątrz. W pewnym sensie to okoliczności historyczne odegrały tu rolę katalizatora.
Dzienniki odegrały wielką rolę w polskiej literaturze XX wieku, zwłaszcza jeśli chodzi o autorów tworzących poza Polską. Jak „Szkice piórkiem” sytuują się obok dzieł Gombrowicza czy Herlinga-Grudzińskiego?
Aby na to pytanie odpowiedzieć rzetelnie, musielibyśmy tutaj zrobić dość długi wykład, a na to nie ma miejsca. W skrócie powiedzieć można, że dziennik, który prowadził Bobkowski w czasie wojny nie był przeznaczony do druku. On powstawał dla niego, Basi, rodziny, znajomych. – tak więc pewien potencjał czytelniczy w sobie miał, ale był on ograniczony do wąskiego grona osób. Natomiast zarówno Gombrowicz, jak i Herling-Grudziński pisali od razu z myślą o druku. Z tego punktu widzenia właściwie ich teksty nie są autentycznymi dziennikami, one wykorzystują pewne reguły charakterystyczne dla diarystyki, ale nigdy nie miały być i nie były dziennikami sensu stricto. Natomiast Szkice piórkiem są książką, która powstała na bazie tamtego dziennika wojennego z lat 1939-1944 z wszystkimi tego konsekwencjami. Jeśli Herlingowi-Grudzińskiemu blisko do Gombrowicza, to Bobkowskiemu blisko do Tyrmanda z jego Dziennikiem 1954. Zainteresowanych tymi zagadnieniami mogę odesłać do mojej książki Na łuku elektrycznym.
Co w „Szkicach piórkiem” może zaskoczyć dzisiejszego czytelnika?
Myślę, że swoboda z jaką autor łączy, tak przeważnie daleko od siebie usytuowane aktywności, jak: głęboka refleksja historiozoficzna i upajająca jazda rowerem, niebanalna religijność i głęboko zmysłowy obraz świata, nieomal anarchiczny indywidualizm z dojmująco głębokim współczuciem dla losów wspólnoty narodowej. A także wizja codzienności, która w sposób niezwykle prosty zyskuje fascynującą głębię.